Kamila Kalińczak: Zawsze wierzyłam, że mogę wszystko
Pięć lat temu po raz pierwszy zapytała na Instagramie, ile słów jest w wyrażeniu "na co dzień". Był to początek popularnego cyklu o poprawności językowej, który nazwała "ĄĘ". - Nie sądziłam, że tak wiele osób będzie chciało słuchać tego, co mam do powiedzenia o języku polskim - mówi w rozmowie z WP Kobieta.
Iwona Wcisło, dziennikarka Wirtualnej Polski: Powiedziała pani, że prawie 15 lat w radiu i telewizji nie przyniosło takiej popularności, jaką dał rok na Instagramie. Jak działalność w sieci wpłynęła na pani życie?
Kamila Kalińczak, dziennikarka, lektorka, trenerka wystąpień publicznych oraz autorka cyklu o języku polskim "AĘ": Popularność i rozpoznawalność nigdy nie były moim celem, ale to właśnie Instagramowi je zawdzięczam. Wciąż mnie to dziwi, bo zawsze wydawało mi się, że siła telewizji w tej kwestii jest dużo większa. Nie ma jednak co ukrywać, że rozpoznawalność, którą uważam za efekt uboczny mojej działalności w sieci, przełożyła się na konkretne zlecenia zawodowe i pozwoliła mi rozwinąć moją firmę; jestem właścicielką firmy szkoleniowej i wydawnictwa produktów edukacyjnych.
Jak przejawia się ta rozpoznawalność? Ludzie zaczepiają panią na ulicy?
Podchodzą się przywitać, to zawsze jest bardzo miłe. Ale najczęściej poznają mnie po psie, Ftorku (śmiech). Kiedy jeszcze mieszkaliśmy na Mokotowie, pewna pani zapytała mojego narzeczonego: "Przepraszam, czy to jest Ftorek?", "Tak, to jest Ftorek", "A to znaczy, że pan jest chłopakiem pani Kamili!".
Ostatnio w Chałupach pewna nastolatka zapytała: "Przepraszam, czy to jest Ftorek?", "Tak, Ftorek", "Hmm, a 'na co dzień' to są trzy słowa". "Na co dzień" to wyrażenie, które regularnie przypominam na moim profilu.
To są bardzo miłe, choć zaskakujące sytuacje, bo wciąż wdaje mi się, że na Instagramie obserwują mnie znajomi i znajomi znajomych. Więc za każdym razem, kiedy ktoś podchodzi do mnie i mówi: "Dzień dobry, pani Kamilo", zastanawiam się, skąd się znamy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tych "znajomych" jest już całkiem sporo – ma pani prawie pół miliona obserwatorów.
Tak, ale zdarza mi się o tym zapominać. Może gdyby to był główny obszar mojej działalności zawodowej, bardziej by mnie te liczby i zasięgi zajmowały.
Gdzie szuka pani inspiracji do tematów poruszanych w rolkach?
Mam w telefonie notatkę zatytułowaną "Tematy na rolki" i, co ciekawe, lista cały czas się wydłuża. Wywodzę się z redakcji informacyjnej, więc chętnie szukam wyrażeń związanych z bieżącymi wydarzeniami. Codzienne sytuacje, prasa, książki, a nawet kalendarz przynoszą mnóstwo inspiracji. Gdy zbliża się trzynasty w piątek, przypominam o tym, w jaki sposób czytamy daty, z okazji urodzin opowiadam o różnicy między solenizantem a jubilatem. A dodatkowo państwo piszą do mnie z prośbą o poruszenie konkretnych tematów.
Zauważyłam, że tematy warto powtarzać, wracam więc do tych, które już kiedyś omówiłam, opowiadając o nich nieco inaczej, z innej perspektywy. Zwłaszcza że Instagram nie ułatwia wyszukiwania archiwalnych treści.
Wyszłam też poza język, bo uważam, że warto mówić o kulturze wypowiedzi, kulturze języka, komunikacji; o tym, żeby nie poprawiać innych i nie wytykać im błędów, zwłaszcza publicznie.
Jakie tematy cieszą się największą popularnością na pani profilu?
Są to wyrażenia, których często używamy w życiu codziennym. Wspomniane "na co dzień" było pierwszym zagadnieniem poruszonym na moim profilu. Wszyscy wiedzą, że jak robię kartkówkę, to pojawi się pytanie: ile słów jest w wyrażeniu "na co dzień"?
Ale szeroko komentowane są też zagadnienia dotyczące kultury, np. poprawiania innych. Kiedy o tym wspominam, zaraz zaczyna się dyskusja: "Ja lubię, jak się mnie poprawia", "Ja nie znoszę". A tu chodzi po prostu o to, żeby nie robić przykrości drugiej osobie.
Co panią najbardziej zaskoczyło, poza popularnością?
Kiedy zaczynałam w 2019 r., nie myślałam, że można wykorzystać Instagram jako platformę edukacyjną. Nie miałam żadnego planu, po prostu zaczęłam nagrywać filmiki, co spotkało się z dużym zainteresowaniem. Nie sądziłam, że tak wiele osób będzie chciało słuchać tego, co mam do powiedzenia o języku polskim. I że może się to przełożyć na rozbudowę firmy.
Zaskoczyło mnie również, że tak "analogowy" produkt, jak gra planszowa na bazie zamieszczanych przeze mnie treści, okaże się sukcesem sprzedażowym. Pamiętam, że pierwszy nakład planowaliśmy bardzo ostrożnie; tak, żeby w razie porażki zmieścił się w piwnicy (śmiech). Dziś #ĄĘ to nie tylko profil na Instagramie, ale też prężnie działające wydawnictwo, które wydało już pięć produktów i chce wydawać kolejne. Obecnie to właśnie prowadzenie biznesu sprawia mi najwięcej radości.
A negatywnie?
Nie sądziłam, że obcy ludzie potrafią pisać do innych, bez powodu, w dodatku pod przykrywką wolności słowa, tak okropne rzeczy. Media społecznościowe, które oczywiście odmieniły moje życie, pozwoliły mi dostrzec, ile jest w ludziach takiego codziennego zła. Bo czy można nazwać dobrym człowiekiem kogoś, kto celowo, pod nazwiskiem, obraża innych?
Często zastanawiam się, co musiałoby się wydarzyć w moim życiu, w mojej głowie, żebym zechciała wysyłać obcym ludziom obrzydliwe wiadomości; od uszczypliwości na temat wyglądu po życzenia śmierci. Ktoś, kto nie spotkał się nigdy z mową nienawiści, bo tak nazywam hejt, nie jest sobie w stanie wyobrazić, co to jest i jak to się czuje. Mam też niestety wrażenie, że panuje przekonanie, że to cena, jaką osoby wystawiające się na widok publiczny muszą zapłacić. I że nie jest ona zbyt wygórowana. Jestem innego zdania.
W trakcie swojej działalności w sieci spotyka się pani z mową nienawiści?
Spotykam się z tym bardzo rzadko, pewnie nie dojechałabym do 10, gdybym zaczęła liczyć takie sytuacje. Przez to pamiętam dobrze każdą z nich. Ale widzę, co się dzieje w sieci. Przeraża mnie to i utwierdza w przekonaniu, że człowiek z natury chyba jednak jest zły. I znowu, nie mówię o złu w skali makro - o wojnach i zabijaniu. Mówię o codziennym, bezinteresownym dokuczaniu innym. Jasne, ci ludzi istnieli, zanim pojawiły się media społecznościowe. Ale to one pokazały, jak wielu ich jest.
Czy czuje się pani wszechmocna? Jaka jest pani moc?
Moją wszechmocą obecnie jest spokój. Zawsze też wierzyłam, że mogę wszystko. Co oczywiście jest bardzo obciążające, bo oznacza, że mogę więcej i zawsze. Ale faktycznie wierzę w to, że sobie poradzę. Jeżeli trzeba zmienić sytuację, to ją zmieniam, tak jak było w przypadku mojej ścieżki zawodowej, kiedy zrezygnowałam z pracy na etacie i otworzyłam własny biznes.
W życiu zawodowym doszłam do momentu, kiedy już nie chcę więcej, tylko mądrzej. Chcę coraz mniej pracować, a zarabiać coraz więcej. Jestem w cudownym momencie, kiedy stać mnie na to, żeby odmawiać.
Dzisiaj naprawdę czuję, że nic nie muszę, a w związku z tym wszystko mogę. I tak moim zdaniem smakuje wolność.
Co w przejściu z pracy na etacie do własnego biznesu, który daje pani taką wolność, było najtrudniejsze?
Najtrudniejsza była sama rezygnacja z etatu, ze świadomości, że co miesiąc konkretnego dnia przyjdzie pensja, która zabezpiecza moje potrzeby finansowe. Na szczęście mogłam przejść płynnie, bo firma, z której odchodziłam, zostawiła mi otwartą furtkę. Usłyszałam: "Gdyby coś poszło nie tak, zawsze możesz wrócić". Było to kojące, bo byłam wtedy sama, wiedziałam, że finansowo nie będzie w stanie mi nikt pomóc.
Natomiast chciałabym podkreślić ważną rzecz. Jestem osobą, która dokonuje zmian, jeśli coś ją uwiera, ale nie każdy musi to robić. Nie jestem też zwolenniczką skakania na głęboką wodę. Moja historia to historia o tym, że nie trzeba skakać; że do zmian można dorastać, że można przeprowadzać je stopniowo. A dodatkowo można się bać.
Kamila Kalińczak jest nominowana w plebiscycie #Wszechmocne w kategorii #Wszechmocne w sieci.
Rozmawiała Iwona Wcisło, dziennikarka Wirtualnej Polski