#wszechmocne

Praca Edyty Barańskiej podbija Dubaj. "To ogromny zaszczyt"

Autor: Agnieszka Woźniak / Data: 24.09.2025
Edyta Barańska, projektantka szkła

– Ostateczne słowo należało do prezesa, który przyjechał, obejrzał projekty i powiedział: "To jest to. To chcę zobaczyć w kopule". I padło na moje szklane ptaki – mówi Edyta Barańska, której instalacja artystyczna zawisła w Dubai Mall.

Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski: Jak to się stało, że zamiast sztalugi i farb wybrałaś… szkło? To nie jest pierwszy materiał, po który sięgają młodzi artyści.

Edyta Barańska, artystka i projektantka, autorka instalacji "Chmura ptaków" w Dubai Mall: Początkowo faktycznie miałam zostać malarką. To malarstwo było moją pierwszą miłością i z takim planem zdawałam na Akademię Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Ale kiedy odkryłam, że istnieje wydział szkła, a na nim można zajmować się witrażem – pomyślałam: "to przecież prawie jak malarstwo, tylko w innej materii". I to był początek. W trakcie studiów okazało się jednak, że szkło ma o wiele więcej twarzy. Trafiłam do pracowni profesora Zbigniewa Horbowego i wtedy zrozumiałam, że mogę nie tylko tworzyć witraże, ale też rzeźby czy projekty dla hut.

Czyli tak naprawdę zdecydował przypadek?

Trochę tak. Ale też było w tym sporo ciekawości i chęci eksperymentowania. Zaczęłam bawić się techniką fusingu – choć wtedy nawet nie wiedziałam, że tak się to nazywa. Pomógł mi profesor Szyba, nomen omen (śmiech). Miałam dostęp do pieców, mogłam próbować, uczyć się na błędach. I przyznam, że tych błędów było sporo. Do dziś pamiętam, jak przez ściany pieca słychać było "wybuchy" źle wypalanych kawałków szkła. Myślę, że spokojnie wyrzuciłam w życiu tonę, a może nawet dwie tony szkła, zanim zaczęły wychodzić rzeczy naprawdę satysfakcjonujące.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Szkło uchodzi za materiał kapryśny, wymagający. Co jest w nim najtrudniejsze?

Największym wyzwaniem jest zawsze to, żeby szkło nie pękło. Można nad czymś pracować tygodniami, a potem w ostatniej fazie – trach – i po wszystkim. To uczy pokory. Ale kiedy szkło się uda, daje coś, czego żaden inny materiał nie potrafi – przezroczystość, lekkość, niezwykłą głębię. To jest trochę "samograj". Bąbelki powietrza, zagięcia, struktury, które powstają wewnątrz – one wszystkie same tworzą obraz. No i kolory – uwielbiam pracować z tlenkami metali, które stosowano już wieki temu w Murano. Dzięki nim kolor szkła jest wieczny, nic się nie łuszczy, nie blaknie.

Twoje prace trafiają zarówno do pięciogwiazdkowych hoteli, jak i do prywatnych mieszkań. To muszą być dwa zupełnie różne światy.

I są. W hotelach zawsze jest presja czasu – obiekt musi się otworzyć, pokoje są sprzedane, terminy gonią. A szkło nie lubi pośpiechu. Przy kliencie indywidualnym mam więcej przestrzeni, więcej swobody twórczej. Tacy klienci często mówią: "pani Edyto, ufam pani, proszę zrobić coś wyjątkowego". To daje ogromną satysfakcję. Z markami czy dużymi projektami jest mniej miejsca na spontaniczność, trzeba trzymać się wytycznych architekta, ale i tam czasem udaje się przemycić swoją estetykę.

A szkło w przestrzeni publicznej? To wciąż rzadkość w Polsce. Dlaczego?

Myślę, że wciąż pokutuje strach przed wandalizmem – że ktoś coś rozbije, że szkło jest kruche. Choć to często przesadzone obawy. W obiektach zamkniętych, jak lotnisko czy Sąd Najwyższy, szkło świetnie się sprawdza, bo te przestrzenie są chronione. Wrocław ma szklaną fontannę na rynku, która prezentuje się pięknie, choć oczywiście co jakiś czas trzeba ją reanimować. Ale szkło daje coś, czego kamień czy metal nie mają – lekkość. Ono inaczej "gra" w przestrzeni.

Projekt "Wings of Freedom" na cześć Lecha Wałęsy, który stał na gdańskim lotnisku, niestety nie przetrwał. Co się z nim stało?

Tak naprawdę sama do końca nie wiem. To była rzeźba symboliczna – skrzydła wolności, nawiązujące zarówno do lotnictwa, jak i do Lecha Wałęsy, którego charakterystyczne wąsy były inspiracją. Miała łączyć Gdańsk, Sopot i Gdynię. Na otwarciu byli prezydenci wszystkich trzech miast i sam Wałęsa. A potem – zwyczajna decyzja techniczna, że trzeba zrobić nowe bramki na lotnisku. Rzeźbę schowano, choć można ją było przesunąć kilkanaście metrów dalej. Do dziś nie wiem, czy gdzieś leży w magazynie, czy została kompletnie zutylizowana. To było bardzo przykre.

Ostatnio bardzo głośno zrobiło się o instalacji "Chmura Ptaków" w Dubaju. Jak to się w ogóle stało, że konkurs na artystyczną realizację w tak prestiżowym miejscu wygrała Polka? W końcu to Dubai Mall, największe centrum handlowe na świecie!

To ogromny zaszczyt. Nie stoi jednak za tym bajkowa historia artystki, której po prostu się poszczęściło i została zauważona przypadkiem. To efekt wielu lat ciężkiej pracy: ośmiu lat wyjazdów na targi do Dubaju, uczestnictwa w imprezach związanych z designem, budowania kontaktów krok po kroku. Korzystałam z programów unijnych, współpracowałam m.in. z Pomorską Agencją Rozwoju Regionalnego, brałam udział w projektach Go To Brand czy Paszport do eksportu. Na przetarg trafiłam dzięki współpracy z polską firmą rezydującą w Dubaju – Art in Public Space. Firma ta zajęła się również wszystkimi szczegółami technicznymi, biorąc na siebie ogrom pracy związanej z pozwoleniami oraz organizacją montażu.

I tutaj ciekawostka – do dziś nie wiem, kto poza mną brał udział. Ostateczne słowo należało do prezesa, który przyjechał, obejrzał projekty i powiedział: "To jest to. To chcę zobaczyć w kopule". I padło na moje szklane ptaki.

Wiedziałaś wtedy, że to projekt dla Dubai Mall?

Absolutnie nie. Na początku nawet nie miałam pojęcia. Dopiero kiedy zaakceptowali nasze projekty, przystąpiliśmy do wizualizacji i podpisywania umowy. Marzyła mi się duża realizacja w Dubaju. Ale nie sądziłam, że to będzie od razu projekt tak prestiżowy - to wciąż jest dla mnie niewiarygodne. Gdy pojechałam na miejsce, byłam w szoku. 22-metrowa kopuła, monumentalna przestrzeń, a człowiek nagle zdaje sobie sprawę, jak maleńki jest wobec takiego projektu.

Jak wyglądała praca przy montażu?

To była prawdziwa szkoła przetrwania. Całość musieliśmy instalować nocą, bo Dubai Mall nie może wyłączyć swojej części handlowej. Centrum tętni życiem do późnej nocy, a o 7:30 rano już wchodzą ekipy sprzątające. Mieliśmy więc kilka godzin, by działać. A pracowały tam jednocześnie setki ludzi – jedni sprzątali, inni remontowali, kolejni otwierali nowe sklepy.

Nasza czteroosobowa ekipa w sześć niepełnych nocy zawiesiła prawie 900 linek. To tempo, którego nikt się nie spodziewał – na miejscu przewidywali, że całość zajmie co najmniej cztery tygodnie. Do dziś powtarzamy, że to dowód na stare powiedzenie: "Polak potrafi". Tak naprawdę dotarło to do mnie dopiero po powrocie do Polski. Kiedy znajomi i klienci zaczęli mówić: "Słuchaj, jak ty to zrobiłaś? Tak ogromną instalację w tak krótkim czasie!", zdałam sobie sprawę ze skali projektu.

Wspomniałaś o kulisach pracy. A jak wyglądała współpraca z lokalnymi ekipami? To jednak zupełnie inna kultura, inny sposób działania.

To była szkoła cierpliwości. Część rzeczy działała błyskawicznie – sprzęt, którym dysponowali, był absolutnie najnowszy, światowy top. Ale procesy decyzyjne trwały wieczność. Z założonych dziesięciu dni zrobiły się ponad trzy tygodnie. Zauważyłam, że tempo pracy robotników w Dubaju było zupełnie inne niż nasze – wolniejsze, bardziej rozciągnięte. Pamiętam sytuację, gdy w nocy zepsuł się podnośnik. Oni stwierdzili: "Koniec pracy, poczekamy do jutra na serwis". A mój kolega, który w Polsce prowadzi firmę budowlaną, sam go naprawił w pięć minut. Tam rządzą procedury, sztywne reguły, a Polacy lubią działać od razu.

Co jeszcze udało Ci się zaobserwować w Dubaju?

To fascynujące miejsce, choć pełne kontrastów. Dubaj ma tę swoją bajkową fasadę, którą widzą turyści. Ale kiedy pracuje się tam dłużej, dostrzega się także drugą stronę medalu. Większość robotników to emigranci z Bangladeszu i Pakistanu, często traktowani przedmiotowo. Mimo wszystko to miasto daje poczucie bezpieczeństwa – zupełnie inne niż np. Nowy Jork, gdzie wieczorne wyjście wiązało się dla mnie ze stresem.

Rozmawiała Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski