Julia Oleś: Feminizm walczy o prawa wszystkich
Julia Oleś, znana w sieci jako Fabjulus, zbudowała silną, kobiecą społeczność. - Szczerość na moim profilu to absolutny mus. Gdy idę na botoks, mówię o tym otwarcie, gdy polecam jakiś kosmetyk, dziewczyny wiedzą, że mogą mi zaufać - mówi influencerka w rozmowie z Patrycją Ceglińską-Włodarczyk dla WP Kobieta.
Patrycja Ceglińska-Włodarczyk, dziennikarka Wirtualnej Polski: Masz w sobie wewnętrzną moc?
Julia Oleś: Czy ja czuję w sobie jakąś siłę, sprawczość, moc? Tu trzeba mocno rozgraniczyć życie prywatne od internetowego. Choć uważam, że bardzo się otwieram i jestem w dobrych relacjach z moimi odbiorczyniami, mam wybitnie dobrą społeczność, to i tak nie pokazuję wszystkiego. To, co pokazuję w internecie - i nie uważam tego za pejoratywne określenie - jest pewną formą kreacji. W sieci jestem trochę bardziej przebojowa niż tak naprawdę w czterech ścianach.
Czyli jesteś bardziej introwertyczna niż można się spodziewać?
Tak. Myślę, że to jest coś, co bardzo zaskakuje osoby, które poznają mnie bliżej. W sumie są nawet dwie takie rzeczy. Po pierwsze, że faktycznie jestem trochę introwertyczna. Bardzo lubię ludzi, uwielbiam z nimi pracować, jestem gadatliwa i ekspresyjna. Natomiast kontakty z ludźmi są dla mnie bardzo wyczerpujące i potrzebuję ładować energię sama.
Druga rzecz jest taka, że formuła Instagrama sprawia, że nie robię sobie zaawansowanych żartów, bo często mogą być źle zrozumiane. W sieci muszę być trochę poważniejsza niż jestem w życiu. Na co dzień jestem postrzelona bardziej niż się wydaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Często widzę, jak kobiety piszą, że twój profil jest autentyczny.
Jeśli już odzywam się w jakimś temacie, chcę być transparentna. Oczywiście wybieram obszary, które poruszam, ale gdy podejmuję jakiś temat, nie ściemniam. Zdarza się, że obrywam za to. Staram się poruszać różne kwestie związane z kobietami, dlatego na moim profilu nie ma treści tylko surowych, politycznych, są też lżejsze, typowo lifestyle'owe.
Szczerość na moim profilu to absolutny mus. Gdy idę na botoks, mówię o tym otwarcie, gdy polecam jakiś kosmetyk, dziewczyny wiedzą, że mogą mi zaufać. Gębę mam jedną, jak to się mówi. Poza tym moje obserwatorki od razu zorientowałyby się, gdybym im wciskała kit. To jest i wspaniałe, i obciążające. Czasem patrzę na duże, świetnie radzące sobie konta, które nie są aż tak rozliczane z publikowanych treści jak ja.
Z czego wynika, że akurat twoje konto jest tak rozliczane?
Myślę, że to przede wszystkim kwestia narracji, jaką sobie obrałam i sposobu tworzenia treści. Nie przemawiam ex cathedra (w sposób nieomylny - przyp. red.), tylko wchodzę w polemikę. Prawdopodobnie również dlatego, że krytykuję różne zjawiska, które obserwuję. Choć staram się na polskim poletku za dużo nie mieszać. Publikując treści, automatycznie daję prawo do rozliczania mnie i uważam, że to jest super. To jest kierunek, w którym powinniśmy iść. Natomiast jestem świadoma, że to nie jest standard.
Ostatnio szeroko poniosła się rolka, w której przypomniałaś wywiad nastoletniej Anny Muchy u Wojciecha Jagielskiego. Pytania, które wtedy padły, dziś byłyby mocno krytykowane w przestrzeni publicznej. Takich przykładów pewnie są setki.
Zdecydowanie. Nie trzeba nawet daleko szukać. Ostatnio były prezydent Lech Wałęsa uznał za stosowne, by skomentować wygląd artystki Natalii Szroeder, która grała na jego 80. urodzinach. To pokazuje, jak bardzo jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że pewne rzeczy uchodzą. Jeśli chodzi o wszelakie tego typu zjawiska społeczne, jesteśmy kilka lat za USA. Oczywiście z paroma wyjątkami, które nas nie dotyczą ze względów kulturowych. Myślę, że jeszcze trochę będziemy odkrywać rzeczywistość, w której żyjemy. Teraz do głosu dochodzą nowe pokolenia, które powoli nabierają siły, by się odzywać, nazywać rzeczy po imieniu, które rażą i są skandaliczne.
Jestem jednak świadoma, że zmiany, które nadchodzą na przestrzeni ostatnich dwóch, trzech dekad, są bardzo dynamiczne. Dlatego łatwo wynajdować fragmenty wywiadów, rozmów, które mogą zrobić z kogoś homofoba, rasistę czy mizogina. Niech to nie będzie polowanie na czarownice, tylko konstruktywna dyskusja. Moją intencją nigdy nie będzie wyszukiwanie tanich sensacji, a potem robienie sobie na nich zasięgów. Staram się raczej wyciągać naukę i pokazuję to, gdzie dzieją się rzeczy obiektywnie niesmaczne i naganne.
Masz poczucie, że twoje treści mają walor edukacyjny?
Tak, dlatego je robię. Uważam, że jeśli przez lata nasiąkaliśmy pewnego rodzaju narracją, to teraz kolejne lata będą potrzebne, aby oswoić się z tym, że to nie jest okej. Wszystkiego trzeba się w życiu nauczyć. Myślenia czasami również. Sama zresztą złapałam się ostatnio na tym, że w ramach poczucia humoru, pewnego rodzaju kokieterii, lubiłam używać sformułowania sabotującego mnie samą, np. "Jestem blondynką, to czegoś tam nie zrobiłam". Pomimo całej swojej wiedzy, uwrażliwienia, robiłam to automatycznie. To drobny przykład, który dobrze pokazuje, że niektóre rzeczy robimy odruchowo. Musimy się opatrzeć, osłuchać, parę razy pokłócić, żeby wypracować nową normę.
Teraz prawdopodobnie czeka nas parę lat hiperpoprawności, ale to jest bardzo dobre, bo potem dzięki temu znajdzemy centrum. Uważam, że czasem warto w kółko wałkować ten sam temat. To że mnie się wydaje coś oczywiste, to nie znaczy, że dla innych też takie jest. Jeśli widzę, że ktoś jest zaskoczony jakąś treścią, trzeba o tym mówić. Otacza nas jednak mnóstwo ludzi, którzy nie mieli możliwości zgłębić tematu, albo nie mieli czasu, albo nie mieli zasobów, żeby dojść do pewnych wniosków.
Ostatnio byłam zdziwiona, gdy w towarzystwie wypłynął temat feminatywów. W grupie, w której rozmawialiśmy, pojawiły się głosy, że po co to i czemu to tak palący temat. Zobaczyłam wtedy, w jakiej bańce się poruszałam.
Możemy być bardzo otwarci, bardzo oczytani, a i tak nie wszystko wyłapiemy. Warto mieć tę świadomość, że nie wszystko jest takie oczywiste.
Czujesz na co dzień wsparcie innych kobiet?
Bardzo, przeogromnie zawsze. Myślę, że mam duże szczęście do kobiet, w ogóle do ludzi. Zastanawiam się od pewnego czasu, dlaczego. Mam taką umiejętność - być może to też wada - że nie poświęcam kompletnie uwagi rzeczom, które mnie nie interesują albo z którymi się nie utożsamiam. Bardzo często dochodziło do mnie, że w jakimś towarzystwie ktoś o mnie plotkuje, ale co ja mam z tym zrobić? Nie obchodzi mnie to. Jeśli z kimś nie czuję się komfortowo, nie pogłębiam tej relacji. Jestem za bardzo pochłonięta swoim bliskim kręgiem i wiecznym czytaniem książek, żeby marnować czas na to, co dzieje się dookoła. Mam silną grupę wsparcia wspaniałych kobiet, które dosłownie kilka razy uratowały mi życie. Z pełną odpowiedzialnością mogą powiedzieć, że gdyby nie moje przyjaciółki, nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem.
Oczywiście zdarzają się podkładane świnie, niefajne sytuacje, ale nie mam kompletnie zakusów, aby nadawać temu twarz kobiecą. Ludzie są różni bez względu na płeć.
Jaki wpływ na ciebie miały kobiety w rodzinie?
Przeogromny. Pochodzę z bardzo specyficznego domu. Przez pierwsze 4 lata mojego życia wychowywałam się z mamą i babcią. Obie są silne, niezależne, świetnie wykształcone, pyskate, a do tego - co gorsza - efektowne. Natomiast z całą pewnością największy wpływ miała na mnie mama mojej mamy. Wszystko, co najlepsze i wszystko, co najgorsze zawdzięczam mojej babci. Dała mi mnóstwo siły, przeświadczenie, że wiedza jest najważniejsza, bo nigdy się jej nie traci, że trzeba być dobrym człowiekiem. Ale z drugiej strony bardzo obciążyła mnie silnymi, katolickimi, patriarchalnie uwarunkowanymi przekonaniami, z którymi sama żyła w sprzeczności.
W pewnym momencie zaczęło mnie to uwierać. Musiałam wykonać ciężką pracę, by zdekodować te katolickie elementy wychowania i zbudować wokół siebie świat na nowo. Gdyby nie ona, nie miałabym do tego paliwa.
A czy mama lub babcia nauczyły się czegoś od ciebie?
Byłoby bardzo głupim pomysłem, gdybym sama pokusiła się o jakieś diagnozy. Natomiast mogę powiedzieć, co wiem od mojej mamy. A wiem, że ona uważa, że jest dziś innym człowiekiem niż była kilkanaście lat temu. Również dzięki temu, że obserwowała moją drogę. I patrzę teraz na moją siostrę, która jest młodsza ode mnie o 12 lat i widzę, że ona już teraz nie ma 70 porc. obciążeń, które miałam ja. Na pewno jest to też kwestia tego, że od 8 lat mieszka w USA, ale moja mama podkreśla, że przetarłam szlaki, dzięki czemu nie programowała mojej siostry na pewne kwestie.
Z całą pewnością jest to proces wzajemnej wymiany doświadczeń. Aktualnie znowu jesteśmy na takim etapie, że to moja mama jest pionierką i to ona kupuje mi książki, podsyła ciekawe wywiady, dostaję od niej mnóstwo prasy z USA. Myślę, że będziemy się inspirować jeszcze przez długie lata.
Zapytałam o to, bo sama widzę zmiany, jakie zaszły u mojej mamy, która też sporo na siebie brała, począwszy od obowiązków domowych.
Muszę tutaj jednak wspomnieć o męskim pierwiastku, czyli o moim tacie. Wydaje mi się, że poszłam w świat z przekonaniem, że tacy mężczyźni jak on, są normą. Okazało się, że wcale nie. U mnie w domu podział obowiązków był zawsze bardzo sprawiedliwy. Jesteśmy ze Śląska, więc jak przychodziła sobota, było oczywiste, że jeździmy na mopie i dzielimy się pracami domowymi. Każdy miał swoją działkę do wykonania.
Mój tata jest w ogóle wybitnym mężczyzną, niesamowitym człowiekiem. Zawsze wstawał przed wszystkimi, robił dla nas śniadanie, kanapki do szkoły dla mnie, rodzeństwa i dla mamy, odśnieżał samochód, by mama mogła wsiąść i pojechać. Mój tata jest równościowo nastawionym partnerem i tworzą z mamą świetne małżeństwo. Dzięki temu, że obserwuję ich relację, zawsze miałam przekonanie, że gdzieś jest na świecie człowiek, z którym mogłabym zbudować wspaniałą relację. Miałam kilka spektakularnych porażek na tym polu, ale zawsze wiedziałam, że piękne małżeństwo to nie przypadek, ale ciężka praca.
Musiałaś mieć wysoko postawioną poprzeczkę względem facetów.
Tak. Myślę, że miałam idealistyczne wyobrażenie o tym, jak wygląda relacja, dlatego musiałam kilka razy wywalić się na glebę. Faktycznie mam coś takiego, że kiedy znajduję się w sytuacji trudnej i wątpliwej, zadaję sobie pytanie, czy moja mama by to dźwignęła, czy mój tata by się tak zachował albo co by powiedział.
Zresztą do dziś się śmiejemy z jego powiedzenia, którym zawsze mnie żegnał, gdy szłam na imprezę albo jechałam na wakacje: "Baw się dobrze i pamiętaj żeś Oleśka". I to "pamiętaj żeś Oleśka" było jednocześnie "wstydu nie przynieś", ale też "pamiętaj, jakie zasady masz wyniesione z domu". I faktycznie działało.
Masz za sobą jeden medialny związek. Zawsze, gdy pisano o tobie w kontekście relacji z Kamilem Durczokiem pojawiały się sformułowania "partnerka dziennikarza", "dziewczyna Durczoka", "młodsza partnerka dziennikarza". Wkurzało cię to?
Miałam na to niezgodę, bo nie sposób jej nie mieć. Natomiast wiedziałam, w co wchodzę. Obiektywnie na to patrząc, zawsze wiedziałam, że będąc z 20 lat starszym mężczyzną po przejściach, wsadzam ręce do płomienia. Pewne rzeczy były nieuniknione. Walka z tym jak mnie opisywano w mediach, byłaby walką bezskuteczną.
Natomiast kiedy pojawiały się jakieś krytyczne materiały na mój temat, część osób czuła się zaintrygowana, więc odwiedzała mój profil w mediach społecznościowych. I to co uważam za swój duży sukces - po czasie te same osoby pisały mi wiadomości, że trafiły tutaj z jakiegoś plotkarskiego portalu i miło się zaskoczyli. Sami wyrabiali sobie zdanie o mnie.
Określasz siebie jako feministkę. To słowo, które wciąż wzbudza bardzo skrajne emocje. Jakie znaczenie ma dla ciebie?
Kiedy zaczęłam świadomie definiować się jako feministka, obserwowałam bardzo dziwne reakcje. Wchodząc w polemikę ze znajomymi, zaczęłam odkrywać w czym jest problem.
W czym?
Był taki czas, kiedy na moim profilu miałam bardziej lifestyle'owe treści, bo te pogłębione ginęły w czeluściach Instagrama. Za wszelką cenę publikowałam je, licząc się z tym, że spadną mi zasięgi. Dlaczego? Ludziom gotowały się mózgi, gdy widzieli kobietę, która określa się jako feministka, ubiera się na różowo, jest matką, żoną, otwarcie przyznaje, że lubi piec ciasta i lubi sobie kupić nowe buty, a jednocześnie zrobi studia wyższe i kupi książkę. Wspaniale było to obserwować. Dlaczego? Po pierwsze otwierała się furtka do rozmowy, a po drugie na tym kontraście łatwiej zmienia się wizerunek. Sporo dziewczyn zaczęło tego sformułowania używać i powoli dociera do ludzi informacja, że feminizm to nie jest ideologia, w której kobiety nienawidzą mężczyzn.
Feminizm to przekonanie, że jesteśmy wszyscy równi. To nie jest walka o kobiety, feminizm również walczy o mężczyzn, o rodzinę, o równowagę, o bezpieczeństwo i szczęście.
Na jesieni wydajesz książkę "Produkt: kobieta". Zdradzisz coś więcej?
Punktem wyjścia były dla mnie rozmowy z różnymi osobami, ale też moje osobiste przemyślenia. Zaczęłam szukać przyczyny, dlaczego jako kobiety tak silnie mamy zakorzenione, że musimy przede wszystkim dbać o swój wygląd. Na ile to jest pierwotne, wbudowane, a na ile kulturowe? Prywatnie zaczęłam dokształcać się w tym temacie, czytałam niepojęte ilości książek, by znaleźć odpowiedzi na pytania, m.in. dlaczego komunikacja marketingowa jest tak bardzo nakierowana na kobiety.
Głośno myślałam nad swoimi zmaganiami, kompleksami, nad tym co jest moje własne, a co jest mi podane na talerzu. Słowem: chciałabym, żeby ta książka trochę pomogła uporządkować to, na ile wizerunek kobiety w XXI weku w zachodnim świecie jest produktem i kto na tym zarabia, i do którego momentu jesteśmy beneficjentkami patriarchatu, a do którego jesteśmy jego ofiarami.
Jestem bardzo podekscytowana i przebieram nóżkami, by podzielić się książką ze światem. Myślę, że to będzie bardzo pożyteczna książka.
Rozmawiała Patrycja Ceglińska-Włodarczyk, dziennikarka Wirtualnej Polski